Dziś nie wystarczą pracownikom dobre zarobki i pakiety dodatkowe, aby chcieli dla nas pracować. Potrzebna jest odpowiednia motywacja, która sprawi, że będą utożsamiali się oni z salonem i marką, dla której pracują. Coś, co da im poczucie bycia ważnym i potrzebnym.
AGNIESZKA ROBAKIEWICZ manager salonu Ce-Ce Beauty Clinic
Jedną z istotnych obserwacji każdego menedżera, nie tylko zarządzającego salonem spa czy kliniką medycyny estetycznej, jest trudność znalezienia właściwych ludzi do pracy. Jeszcze niedawno, kiedy mieliśmy rynek pracodawców, nikt się z osobami zatrudnionymi nie liczyl. Na każde zwolnione miejsce czekała długa kolejka chętnych, gotowych na wszystko, byle tylko mieć zatrudnienie. Często pracodawcy wykorzystywali tę sytuację i nie wkładali wysiłku w budowanie właściwego środowiska pracy dla nowoprzyjętych.
Teraz sprawy poszły w drugą stronę – coraz częściej słyszę od pracodawców, że wolą nie zwracać uwagi pracownikom, „bo jeszcze się obrażą i odejdą, i będę miał kłopot”. Oczywiście, każde z tych podejść jest niewłaściwe i nie wróży sukcesów w rozwoju firmy. Jak zatem sprawić, żeby w tych trudnych dla pracodawcy warunkach utrzymać stabilność zatrudnienia i zbudować zmotywowany zespół?
Najczęściej stosowany sposób to motywacja finansowa. Moim zdaniem mało skuteczna. Nie możemy przecież w nieskończoność zwiększać wynagrodzenia, bo wcześniej czy później nie będzie nam się to opłacać. Poza tym już dawno zostało udowodnione, że pieniądze motywują tylko do pewnego momentu. Dla większości nie są wartością samą w sobie, a jedynie środkiem do czegoś. W kluczowym momencie kwota, którą zaproponujemy, może nie być konkurencją do planów prywatnych pracowników. I co wtedy? Zamkniemy wcześniej klinikę? Odwołamy wizytę ważnego klienta? Tu jest właśnie podstawowa rola każdego menedżera – zaangażować pracownika w jego obowiązki, żeby miał poczucie, że ta praca jest „jego”, to znaczy ma na nią wpływ, daje mu nie tylko pieniądze, ale coś więcej. Coś, co daje mu poczucie sensu – czuje się ważny i potrzebny.
Ostatnio miałam styczność z wykładem profesora Joachima Bauera, niemieckiego neurologa. Mówił on między innymi o tym, jak z punktu widzenia badań naukowych wygląda proces motywacji u człowieka. Otóż mamy w sobie taki neuronalny układ odpowiedzialny za to, czy chce nam się coś robić, czy też nie. Ten układ jest aktywowany przez inny system limbiczny, którego zadaniem jest obserwowanie naszej pozycji w grupie otaczających nas ludzi. Od początku naszego istnienia na Ziemi byliśmy stworzeniami stadnymi i nic dziwnego, że natura nas w taki system kontrolny wyposażyła. Musieliśmy utrzymać się w stadzie, żeby przetrwać. Otóż zdaniem profesora Bauera neuronalny układ motywacyjny aktywowany jest przez sygnał „jestem dostrzeżony, zaakceptowany” i wówczas uruchamia się w nas gotowość do wysiłku, kreatywność. Ciekawostką jest to, że jeśli tego sygnału akceptacji i dostrzeżenia nie otrzymamy, aktywuje się inny system, też w pewnym sensie nas chroniący – system strachu i stresu. Jeśli więc nie dostrzeżemy naszych pracowników w sposób szczególny, będą oni szukali akceptacji wśród naszych konkurentów. Po to, żeby tam to uczucie akceptacji znaleźć.
Zatem pierwsza zasada – angażujmy ludzi przez dostrzeganie ich wyjątkowości. Dawajmy im poczucie, że są potrzebni i akceptowani. Pokażmy im ich wpływ na całą firmę. Zadbajmy o ich dobre relacje z innymi współpracownikami. Zorganizujmy im ciekawe szkolenie i koniecznie niech to nie ono będzie tylko sprzedażowe. Dajmy im coś, co sprawi, że będą mieli poczucie rozwoju. Bardzo dobre efekty przynosi udział w różnego rodzaju szkoleniach zwiększających kreatywność, komunikację, budowanie zespołowości. Jednak są one tak rzadko wykorzystywane w salonach czy klinikach.
We wszystkich klinikach, w których pracowałam, wprowadzałam zasadę, że wszystkie zabiegi były dostępne dla wszystkich pracowników. Nie wyobrażam sobie, żeby recepcjonistka dobrze sprzedała zabieg, nie sprawdzając wcześniej na sobie jak on działa. Albo jak kosmetolog ma zachęcić swoją klientkę (często przecież długo rozmawiają) do skorzystania z zabiegu lekarza medycyny estetycznej, jeśli wcześniej sama entuzjastycznie nie zachwyciła się jego efektami. I odwrotnie – niech o lekarzy zadbają kosmetolodzy. To oni później w sposób wiarygodny opowiedzą pacjentom, jak uzupełnić wykonany przez nich zabieg w gabinecie obok.
Takie podejście to wyłącznie korzyści dla wszystkich. Sprawia, że miejsce pracy jest czymś więcej, niż tylko sposobem na płacenie rachunków. Zadbajmy więc, żeby nasi ludzie lubili tam przychodzić.
Artykuł pochodzi z BEAUTY INSPIRATION 6/2017>>>