Prowadzony przez nią salon spa zdobył najbardziej prestiżowe nagrody i wyróżnienia. Od wielu lat doskonale radzi sobie z silną, często nierzetelną konkurencją. Wprowadza innowacyjne programy i rozwiązania, które mogą być inspiracją dla wielu innych salonów beauty. W rozmowie z nami mówi o swoich początkach w biznesie, zdradza też, jak ważna jest determinacja i innowacyjność w prowadzeniu salonu spa – Justyna Gwiazda-Wapińska, właścicielka She Day Spa & Hair Design.
BI: Jest Pani bardzo młodą osobą, a już z dużym doświadczeniem i sukcesami. Musiała Pani wcześnie zacząć w tym biznesie?
JUSTYNA GWIAZDA-WAPIŃSKA: Po maturze zastanawiałam się, jaki kierunek studiów wybrać, nie miałam nigdy sprecyzowanych zainteresowań, jak znajomi, którzy od dziecka wiedzieli, że chcą być prawnikiem czy lekarzem. Zapisałam się na kosmetologię, to był wówczas nowy kierunek studiów, dopiero od roku czy dwóch lat na rynku. Bardzo szybko przekonałam się, że to jest to, co mnie interesuje, co daje mi radość. Już podczas studiów podjęłam pracę w salonie, próbowałam też wizażu, pracowałam przy sesjach. Praca sprawiała mi ogromną frajdę, ale w miejscach, w których pracowałam, zawsze mi czegoś brakowało, cały czas myślałam, jak usprawnić ich funkcjonowanie, co nowego można by było w nich wdrożyć. Któregoś razu pojechałam na szkolenie dla managerów spa. To było dla mnie pierwsze zetknięcie się z materią zarządzania tym biznesem. Wtedy pomyślałam – to jest coś dla mnie, coś, co daje mi mnóstwo możliwości i pole do realizacji moich wizji. Kiedy byłam na trzecim roku kosmetologii nadarzyła się okazja spróbowania swoich sił w zarządzaniu – koleżanka, która nie do końca sobie radziła z prowadzeniem nowo otwartego salonu na warszawskim Wilanowie zaproponowała mi współpracę. Odkupiłam od niej 50% udziałów i zostałam współwłaścicielką salonu. Dość szybko okazało się, że mamy z wspólniczką rozbieżne wizje prowadzenia tego biznesu. Różniłyśmy się cały czas. W końcu te różnice i inne okoliczności doprowadziły do tego, że odkupiłam resztę udziałów w salonie i zostałam jedyną właścicielką. Z jednej strony się cieszyłam i byłam pełna energii i pomysłów, z drugiej bałam się, czy dam sobie radę. Zaczęłam wdrażać swoje pomysły i rozwiązania, które chciałam zrealizować wcześniej, a nie mogłam, bo blokowała mnie wspólniczka. Zainwestowałam w sprzęt i ludzi. Rozszerzyłam działalność na miarę lokalu i możliwości, które wówczas miałam. Poszybowaliśmy do góry niemalże momentalnie. W sierpniu zostałam właścicielką całego już salonu, a już w listopadzie i grudniu podwoiłam obrót.
BI: Jednak pewnie prócz tych sukcesów były też trudne momenty…
JGW: Nigdy nie jest tak, że coś jest tylko piękne. Wszystko ma swoje jasne i ciemne strony. Od początku miałam ciężko, bo weszłam jako właścicielka do nowego zespołu, a na dodatek byłam w nim najmłodsza. Wszyscy podchodzili do mnie i do moich pomysłów bardzo sceptycznie. Każde kolejne zebranie to była walka, kłótnie i negocjacje. Później kończyło się moimi przepłakanymi nocami. W tamtym czasie „sprzedawałam” ten biznes praktycznie dwa razy w tygodniu. Miałam serdecznie dość. Musiałam wypracować autorytet wśród pracowników. Pokazać i udowodnić, że wiem, czego chcę i jak wprowadzić ten biznes na wyższy poziom. Zaakceptowali mnie. Trudnych momentów, porażek i problemów było zdecydowanie więcej niż sukcesów. Teraz z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że mogłam ich doświadczyć, ponieważ wiele się nauczyłam, a każda kolejna porażka sprawiała, że byłam silniejsza i bogatsza o wiedzę. To, że byłam młoda i nie miałam doświadczenia w biznesie, to była ogromna zaleta, nie bałam się ryzykować i podejmować decyzji, bo nie miałam nic do stracenia! Dziś problemy traktuję jak kolejne wyzwania, nie ma dla mnie takiego, któremu nie byłabym w stanie sprostać, dlatego teraz nie ma dla mnie rzeczy niewykonalnych. Prowadzenie biznesu wbrew pozorom nie jest trudne, jest bardzo proste. Najtrudniejsze jest zarządzanie ludźmi.
BI: To rzeczywiście bardzo trudny egzamin, którego wielu managerów nie zdaje. W jaki sposób Pani przekonała do siebie zespół?
JGW: Myślę, że zaufali mi, kiedy zauważyli, że w efekcie zmian, które wprowadziłam nagle zrobiło się więcej pracy. Zreflektowali się, kiedy na koniec miesiąca dostawali wyższe pensje, bo te były uzależnione od ich zaangażowania. W końcu stwierdzili – podoba nam się, w takim razie jesteśmy w stanie się podporządkować. Zaczęli mi ufać i realizować to, co proponowałam. Stawiam na szczerość w moich relacjach z pracownikami, szanuję ich i jestem fair, wymagam tego samego w drugą stronę. Jeżeli coś jest nie tak, siadamy, rozmawiamy, wyjaśniamy. Lubię jasne sytuacje.
BI: To ogromne wyzwanie, żeby zbudować autorytet, który wymaga nie tylko naturalnych predyspozycji, ale przygotowania z zakresu zarządzania. Jak to było w Pani przypadku?
JGW: Kiedy jeszcze studiowałam i prowadziłam biznes, czytałam mnóstwo książek. W ciągu pół roku przeczytałam ich więcej niż w ciągu ostatnich dwóch lat. Były to głównie pozycje z zakresu zarządzania, biznesu, zarządzania ludźmi, wszystko to, z czego uważałam, że powinnam uzupełnić wiedzę. Czytałam nawet o sprawach księgowych, podatkowych itp., o tym też chciałam mieć pojęcie, mimo, że miałam księgową. Starałam się nadrobić wszystkie zaległości. Jeżeli napotykałam na jakiś problem, to od razu szukałam wiedzy na ten temat. Książki to trochę dłuższy proces nabywania wiedzy niż na szkoleniu, ale równie dobry i efektowny. Poza tym doskonalę się cały czas, wciąż czytam i jeżdżę na szkolenia. (…)
Mariusz Nieścior
Czytaj cały artykuł w Beauty Inspiration 4/2015 – wydanie drukowane / e-wydanie